Dłuższy weekend się kończy. Przez całe 3 dni pogoda była wiosenna: ciepło (17-20 stopni), słonecznie. Zupełnie nietypowa jak na początek listopada.
W sobotę były prace w ogrodzie przed zimą: sadzenie cebul tulipanów, narcyzów i czosnków ozdobnych, przykrycie rabat skoszoną trawą, która do wiosny się przekompostuje i użyźni rabaty. Wieczorem przetwarzanie dyni - tym razem w chutney. Zostało jeszcze kilka małych dyń, które planuję zużyć na bieżąco z kuchni.
W niedzielę wyjazd z góry - jak co roku weszliśmy na Klimczok. W tym roku szlakiem czerwonym , którym zazwyczaj schodzimy, więc zejście też było inne niż zawsze, bo przeszliśmy na Szyndzielnię i z niej schodziliśmy. Po drodze nie do końca poszliśmy planowana trasą więc mamy powód żeby wrócić i raz jeszcze zejść od strony Szyndzielni, albo wejść.
Dziś odwiedziliśmy groby naszych ojców, odwiedziliśmy mamy, gdzie spotkaliśmy się z naszymi siostrami. Wizyty jak zawsze: u mojej mamy na wesoło i spokojnie. U teściowej dużo polityki i głośno, chyba jak we włoskiej rodzinie. Szczególnie szwagier ma ostatnio tendencję do bardzo głośnego mówienia. Mnie i Męża zniechęca to do dyskusji, bo trudno się dyskutuje, gdy ktoś krzyczy na początku. No i co będzie jak temperatura dyskusji się podniesie? Nawet przez chwilę się dziś zastanawialiśmy, czy szwagier nie ma problemów laryngologicznych skoro tak głośno mówi.
Mimo wydłużonego weekendu za dużo nie poczytałam, bo albo byłam w kuchni, albo byłam zbyt zmęczona po górskich wędrówkach. Ale odpocząć się udało.
Teraz pora zrobić zakupy ozdób świątecznych, zaplanowanie DIY na Święta. W sklepach już asortyment bożonarodzeniowy wjechał na półki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz