Przez ostatnie dni nie było okazji, żeby napisać kilka słów.
W czwartek (2.03) byłam w Stolicy na szkoleniu. To był 3 z cyklu 4 szkoleń
- jak do tej pory to była najsłabsza
część. Tym razem jechałam 1 klasą w pendolino ze względu na moją kontuzjowaną
nogę. Bilet jest istotnie droższy niż w 2 klasie – głownie z powodu serwowanych
posiłków: rano mogłam zjeść śniadanie, a popołudniu małą przekąskę. Do tego
ciepły i zimny napój. Przynajmniej nie musiałam chodzić do Warsu.
W weekend zaczęliśmy prace w ogrodzie: przycięliśmy jabłoń, posprzątali
lampki na choinkach i suche rośliny. A pod suchymi częściami już rosną młode,
zielone roślinki. Niezaprzeczalnie wiosna już przyszła, tylko jeszcze jej nie
widać. Mój samochód doczekał się kąpieli po zimie – nie był myty przez całą
zimę. W sobotę była 5 rocznica śmierci Taty więc odwiedziliśmy cmentarz, a potem
Mamę. Przy okazji na chwile wpadliśmy do teściowej.
Poniedziałek jak zwykle w pracy. Po południu wizyta u
ortopedy: mogę już nie chodzić w ortezie; termin operacji mam sobie
zarezerwować, ale ostateczną decyzje podejmiemy za ok. 6 mcy. Mogę jeździć na
rowerze, chodzić na basen - tylko nie mogę
pływać żabką, a to najlepiej mi wychodzi.
Wizyta u Pani Coach częściowo wyprostowała mi spojrzenie na
pewne sprawy, ale i tak jestem lekko podminowana.
Po południu wizyta w castoramie: kupiła nasiona do wysiania
z maju, ziemie do kwiatów doniczkowych – czas na wymianę ziemi w doniczkach.
Planuje tez zasiać astry na rozsady. Do tej pory siałam je bezpośrednio do
ziemi, ale bez skutku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz